Jak często zdarza Wam się mówić „nie dam rady”, zanim podejmiecie
próbę? Mnie bardzo często! Zwłaszcza, jeśli dana rzecz dotyczy aktywności
fizycznej. Uparcie twierdzę, że nie i
już, a przy takiej postawie, rzeczywiście się nie daje. Wiadomo, że pewnych rzeczy nie jestem w stanie
wykonać (każdy ma jakieś ograniczenia), ale dużo więcej jest takich, które dawno
temu przyjęłam za niewykonalne i nawet nie zamierzałam tego weryfikować.
Podobnie było podczas weekendu w górach...
Termy – jacuzzi, baseny, fontanny, wodospady, bicze wodne i….
zjeżdżalnie. Zjeżdżalnie? Eeee, nie, to po prostu dla mnie nie istniało. To
znaczy, wiedziałam, że ludzie, a zwłaszcza dzieci, świetnie bawią się,
zjeżdżając, ale… to oni. Ja mogłam popatrzeć, pokibicować….a zjeżdżanie? Nawet
o tym nie myślałam. Do tamtej niedzieli… :D
Gdy dziewczyny powiedziały, że będziemy zjeżdżać na
zjeżdżalniach, w pierwszej chwili pomyślałam –„cooooooooooooooo?”, a potem….UWAGA
– „nie dam rady!”. Od razu miałam wizję połamanych nóg, rąk i innych części
ciała! Ale za chwilę stwierdziłam, że ufam dziewczynom i
znowu, jak się okazało, NIEPOTRZEBNIE czegokolwiek się bałam! To takie
niemądre, że tak bardzo stresuje nas to, co nowe – przecież w dużej liczbie
przypadków, to, co nowe, jest fantastyczne, zaskakujące, cieszące!
No dobra, dobra, ale przejdźmy do konkretów! Zjeżdżalnie
były dwie – co zresztą zobaczycie na filmikach. Jedna przy małym basenie, taka
otwarta, głównie dla dzieci, na zjazd na niej dostałyśmy zgodę od ratownika (na
kolejną już nie :D); Aby zjechać, najpierw trzeba było się dostać na górę – do
pokonania kilkanaście schodów, dziewczyny wnosiły mnie – jedna pod pachy, druga pod kolana. Ok, dotarłyśmy! Zostałam posadzona na jakimś podeście,
który wbijał mi się w tyłek, za chwilę usiadła koleżanka, posadziła mnie przed
siebie, złapała jedną ręką nogi, drugą górę ciała….gotowa? TAK! I zjechałyśmy.
Ze zdziwienia i zachwytu otworzyłam usta i nałykałam się wody, ale i tak było
ekstra! Cała akcja trwała może z trzy minuty, ale to były bardzo długie trzy
minuty – miałam wrażenie, że wszystko działo się w zwolnionym tempie, takie
slow motion.
Na tej małej zjeżdżałyśmy dwa razy – to wtedy powstało nagranie!
Druga zjeżdżalnia to już wyższa szkoła jazdy :D. Wyzwaniem
okazało się wdrapanie na drugie albo trzecie piętro – na jakimś dziewiątym
schodku spotkałyśmy jakiegoś mężczyznę, który zaproponował, że odciąży jedną
koleżankę i złapał mnie pod kolana :D. I znów – usadziłyśmy się i zjeżdżamy!
Taaaaak – na początku w ogóle nie jechałyśmy! Zwyczajnie się zablokowałyśmy!
Dopiero po kilku ruchach ruszyłyśmy! Wnętrze tej rury ozdobione było
gwiazdkami, w dotyku była… śliska! Hah, I nie było szans, żeby coś się zaczepiło.
Jechałyśmy dość szybko, zakręcając zgodnie z wolą rury. Niesamowite
doświadczenie!
Może kiedyś spróbuję zjechać sama? :D
Takie sytuacje pokazują, że mówiąc „nie dam rady” i nie
podejmując próby, zabieramy sobie szansę na przeżycie czegoś wspaniałego.
Gdybym się uparła, że nie, nie miałabym na swoim koncie trzech zjazdów! Od
teraz jestem na „tak”! :)
Dziękuję, dziewczyny,
za pomysł i jego zrealizowanie! :*
Ruda
:DD meeega
OdpowiedzUsuń